Opowiada Magda Dominiak, Mama 8-miesięcznej Antosi, założycielka marki biżuteryjnej Mecyje.
"Gdy przywołuje wspomnienia z tamtego dnia czuje totalny spokój, radość, wdzięczność i dumę. To ostatnie szczególnie, bo poród to absolutnie ogromne wyzwanie dla kobiety. Nie tylko dla tego, że wymaga ogromnego wysiłku, ale tez dlatego, że jak wiemy tych „mądrych i najmądrzejszych” mamy wokół siebie bardzo dużo... Dziś wiem, że największe wyzwanie dla Nas to słuchać siebie! Jestem dumna z siebie jak cholera, że nie słuchałam innych a wsłuchiwałam się w to co czuje i nie dałam sobie wmówić, że „ nie urodzisz naturalnie, bo jesteś za chuda”, „nie urodzisz bo dziecko jest za duże”, „poród to największy ból na świecie”, „Ja tak miałam, ona tak miała - to Ty tez tak będziesz miała”... Nie dopuszczałam do siebie innej myśli niż „Mój poród będzie łatwy, szybki i bezbolesny” także dziewczyny! Zapraszam Was do opowieści o Moim Porodzie i przygotowaniu do niego, w dużej mierze na poziomie ducha i ciała. Mam ogromną nadzieję, że ta opowieść odmieni Wasze myślenie o traumatycznym porodzie w ogromnym bólu. Ale również pozwoli mi zachować wspomnienia, które są tak bardzo ulotne.
Wody odeszły mi około 2:30 gdy tylko się przebudziłam, wypiłam melisę i zjadłam kilka daktyli :) Czułam szybsze bicie serca, ale w głowie nie miałam jakiegoś ogromnego lęku „co teraz?!?”, wszystko robiłam jakoś intuicyjnie. I był to taki „pozytywny” strach. Zadzwoniłam do położnej, powiedziała żebym jak najszybciej jechała do szpitala.
Ale to jak najszybciej trochę trwało i dojechaliśmy do szpitala jakoś po 3, bo z tego co pamietam musiałam umyć głowę i się wykapać. Spakowałam jeszcze kilka drobiazgów, w tym jeden najważniejszy „Afirmacyjne karty ciąża i poród” ale o tym w kolejnej części opowiem więcej - skurczy brak.
Dojechaliśmy, pożegnałam się z Ł. I poszłam - sama, bo COVID. Tutaj chciałam nawiązać do tematu osoby towarzyszącej. Decyzje o tym czy chce by Ł. był przy porodzie zmieniałam chyba co miesiąc! Raz chciałam, raz nie. Później myśl o DOULI, myślałam, że to wspaniały pomysł! Bardzo wtedy mnie to uspokoiło, że jest taka możliwość. Niestety, możliwości nie było. I bardzo się z tego z perspektywy czasu cieszę, bo jedyna osoba, który była mi w tamtym momencie potrzebna to - JA SAMA. Ok, wracając. Po wejściu podpisanie dokumentów, formalności, przebranie się w koszule do porodu i na wózku w stronę porodówki, powiem Wam, że ten wózek to było dla mnie coś strasznego! Ja czułam taką energię, taka adrenalinę, że mogłabym biec maraton a Pani mówi, że muszę na wózek - bo takie są procedury... chwile później jestem już na porodówce i jest jakaś 4:00 rano, i wtedy do mnie dociera, że to się dzieje! To na co przygotowywałam się i czekałam całe 9 miesięcy... (nadal nie przypominam sobie o jakimś gigantycznym bólu, pamietam jedynie lekkie zakłopotanie i takie średnie skupienie na tym co do mnie mówią) wchodzę na sale porodową...
Pamiętam sale porodową jakby to było wczoraj. W którym miejscu są drzwi, okno, łóżko i toaleta. Kolor ścian. Wita mnie bardzo miła położna, chwile rozmawiamy. Kładę się na łóżko, żeby czekać na „rozwój wydarzeń”. Myśle, że jest około 5 nad ranem ( ciężko dokładnie mi określić czas, ale myśle, że mniej więcej tak było) Przychodzi lekarka żeby mnie zbadać i słyszę „Ale tutaj jest 9 cm rozwarcia, Pani już jest do rodzenia”. Pamietam, że wtedy tylko się uśmiechałam, i dalej pogłębiałam się „w swoim świecie” Czułam spokój i radość! I wtedy, właśnie, dokładnie w tamtej chwili poczułam, że to są owoce tego nad czym pracowałam, czyli ciało ale przede wszystkim MOJA GŁOWA! Mówię do położnej, ze o 6 ma przyjść Moja położna z którą chce rodzić Pani A. (z tego miejsca chce bardzo jej podziękować za wszystko) na co położna, że do tej godziny to Ja już mogę urodzić było już jakoś przed 6 i Pani A. zaczęła swoją zmianę, kazała mi iść na piłkę i trochę sobie poskakać ( szczerze nie pamietam czy to było od razu jak przyszła czy po jakimś czasie leżenia na łóżku) gdy już poszłam na piłkę, i tak sobie skakałam przyszła młodsza dziewczyna (praktykantka) która troszkę chciała mi pomóc, jednak grzecznie odmówiłam bo chciałam być sama ze sobą - przygasiła mi światło. Pamietam, że jeszcze próbowała coś do mnie mówić, ale Ja tylko się uśmiechałam- odpuściła. Bólu nadal brak. Jeśli chodzi o „skurcze” nie wiem jak one wyglądają, nie umiem ich nawet opisać. Zapewne były, ale mówię Wam, że dla mnie to nie był żadnego rodzaju „ból” ( przynajmniej który bym zapamiętała jako coś strasznego )No wiec dalej skakałam na piłce i Pani A. powiedziała „jak tak za pare h poczuje jakieś parcie to mam powiedzieć” i wyobraźcie sobie, (obstawiam godzinę 9 rano) nagle zaczęłam przeć. Wszystko się działo w tempie ekspresowym. Kazali wejść mi na łóżko, podali gaz (żeby było szybciej), pamietam parcie z całych sił, słowa Pani A. która mnie motywowała (i wysiłek to jest ogromny trzeba przyznać, bo pamietam ile włożyłam w to siły, ale bólu nie czułam) o 9:17 Tosiula pojawiła się na świecie a Ja poczułam w sobie niewyobrażalną do tej pory moc! Jednak życie pisze swoje scenariusze...
Pamietam jak przewieźli nas na sale. Malutka była bardzo spokojna a Ja szczęśliwa. By żyć wystarczyło mi tylko patrzenie na nią. Byłam z siebie mega dumna. Był poniedziałek po południu, niestety z tego dnia już pamietam tyle co nic. Ogromny ból bo nacięciu. Poszłam poprosić o tabletkę. Pamietam tylko jak wzięłam ją i zwymiotowałam. Obudziłam się po 3 dobach na oddziale Neurologicznym. Po śpiączce farmakologicznej. 3 doby dla rodziny z informacja (stan jest ciężki, nie wiemy co będzie kiedy się wybudzi) Nie wyobrażam sobie co oni musieli wtedy czuć. Czas pełen radości zamienił się w lęk i strach... Mój Ł. spisał się jak nikt i do końca życia będę mu za to wdzięczna. Tyle ludzi się o mnie modliło. A Ja niczego nieświadoma... Lekarze kazali wejść do mnie Ł. i mowić do mnie tak jak zawsze i wtedy się obudziłam. Zapytał czy pamietam, że mam córeczkę itd. Pamiętałam. Na szczęście pamiętałam wszystko i wszystkich. Ale dziś zdaje sobie sprawę, że mogło to się skończyć gorzej. Jestem wdzięczna za każdy dzień. I chociaż czasem sama mam zły humor, to uwierzcie mi człowiek nie docenia tego co ma. Dziś dziękuje za wszystko. Od zjedzenia paczka po ciepłą wodę. Dlaczego o tym pisze ? A dlatego, że to również jest cześć tej historii, która skończyła się szczęśliwie. Bóg czuwał przez cały ten czas. I nigdy nie zapomnę słów lekarzy „że mam ogromnego Anioła stróża tam do góry” Nigdy nie zapomnę tych 2 tygodni bez Mojego dziecka. Gdy dostawałam filmy, zdjęcia. Była tak blisko a Ja nie mogłam jej przytulić, ucałować. Tylko matka może sobie wyobrazić co wtedy czułam. Do dziś nie wiadomo co było przyczyną tej sytuacji. I to jest tak, że wiele sytuacji również nie jest zależne od nas. Tak jak tutaj, ale wiele zaczyna się w naszej głowie. Ja uważam, że „praca” którą wykonałam bardzo mi pomogła. Fizycznie i psychicznie. To co mi się przytrafiło nie zdarza się często. Będąc w ciąży nie nastawiałam się ani na poród naturalny ani na CC. Wiedziałam jednak, że mogę coś zrobić w tym temacie. Wierzyłam w to, że Mój poród będę wspominać bardzo dobrze i z takim nastawieniem pojechałam na porodówkę.
Jaki był dla mnie połóg? No cholernie trudny. Psychicznie i fizycznie. To mieszanka takich emocji jak radość, ogromne szczęście i miłość z myślami, że sobie nie poradzę, że się do tego nie nadaje, że coś się kończy i może powinniśmy z decyzją o dziecku jeszcze poczekać. Nieocenionym wsparciem był dla mnie Ł. który codziennie powtarzał mi jak Cudowną jestem Mamą chodź sama jeszcze nie mogłam w to uwierzyć, i wiele wątpliwości było wtedy w Mojej głowie. Oczywiście wtedy tez nie dawał o sobie zapomnieć ból fizyczny, po nacięciu i porodzie. Dziś z perspektywy czasu myśle, że Mój pobyt w szpitalu bardzo mi pomógł dojść do siebie. Nie wiem czy dałabym radę psychicznie i fizycznie zajmować się małą w tamtym czasie. Szpital pomógł mi wbrew pozorom dojść do siebie fizycznie, bo psychicznie najlepiej czułam się już mając swoje dziecko w ramionach. Połóg to cholernie trudny czas, musimy być dla siebie wyrozumiałe i wierzyć, że złe myśli, emocje i ból już niedługo miną oraz otaczać się ludźmi którzy będą dla Nas wsparciem. Obiecuje, że uśmiech Twojego dziecka wynagrodzi Ci wszystko!"
Magda Dominiak, Mama 8-miesięcznej Antosi, założycielka marki biżuteryjnej Mecyje.